Z Archiwum Kultury Regionalnej: Noc żartów, 30 kwietnia – 1 maja

Zakończone Aktualności Data rozpoczęcia: 30.04

Przyszedł czas na kolejną odsłonę Archiwum Kultury Regionalnej powstałego dzięki działalności Koła Badaczy Kultury. W trakcie przeprowadzanych wywiadów młodzież w nim zrzeszona oraz jego założycielka i opiekunka, dr Agnieszka Przybyła-Dumin, mieli niepowtarzalną okazję wysłuchania radosnych wspomnień mieszkańców gminy Czechowice-Dziedzice związanych z tym wyjątkowym, a prezentowanym poniżej dniem.

Zgromadzona w ten sposób wiedza została opublikowana w drugiej odsłonie serii wydawniczej Świat naszych przodków, wykorzystano ją także w filmie dokumentalnym – fragmenty obu znajdziecie Państwo poniżej.

Życzymy przyjemnej lektury i miłego seansu…

Noc żartów, 30 kwietnia – 1 maja

Do zwyczajów praktykowanych dawniej w naszym rejonie z całą pewnością należą żarty wykonywane w noc z 30 kwietnia na 1 maja. Nasi respondenci wspominali, iż była to noc szczególna, wypełniona wybrykami, których zakres i liczebność zależały tylko od pomysłowości wykonawców.

[…]

Wykonawcy żartu „bramki zdejmowali i zostawiali u sąsiada” lub „jeśli się miało na kogoś złość, to się dalej wynosiło. Ale jak dla żartu, to u sąsiada”. Bywało również, że „bramy ze szkoły zniknęły”. Zaś nasi respondenci, którym ów psikus sprawiono wspominają, iż „bramka była na dachu garażu” czy „naszą bramę na środek drogi dali”, „drzwi ze stodoły nawet wyciągnęli i na dachu zostawili”. Nie zawsze jednak odnalezienie fragmentu ogrodzenia było łatwe i szybkie. Czasem gospodarze natrafiali na swoją własność „w stawie, jak odławiali karpie na święta”. Pan Stanisław Londzin wspomina:

„Jedną bramę znalazłem we wrześniu. Była wrzucona do tak zwanej szachty przy torach. I tam to zarosło. I potem kolejarze czyścili ten rów, to odwodnienie. I ja idę z odpustu, z Ochodzy, tam taki chodniczek jest, patrzę się – kawałek bramy wystaje”.

Innym często wykonywanym żartem było zamalowywanie nisko usytuowanych szyb okiennych. W domach, w których była taka możliwość, a „przede wszystkim tam, gdzie były stare panny – niektóre to miały ze siedem razy”.

[…]

Noc z 30 kwietnia na 1 maja była szczególna, bowiem – jak wspomina pani Jadwiga Motyka:

„Przede wszystkim kawalerzy mieli po prostu pole do popisu i tam, gdzie były panny (…) albo panna, która już miała troszeczkę więcej lat – bo kiedyś bardzo wcześnie dziewczyny wychodziły za mąż, teraz się to zmieniło bardzo – no to, jak gdzieś już była taka starsza panna (…) po dwudziestce, to jej wieszali dziada. I to zwykle albo gdzieś koło komina, albo gdzieś na jakimiś drągu (…). Starali się jak najwyżej przypiąć, żeby go trudno było ściągnąć. Ale żeby był widoczny. No i ludzie rano do kościoła szli i: »Aha! Tam był dziad powieszony«. Albo dziadówka, bo jak był kawaler stary, to tam dziadówkę powiesili”.

Zwyczaj robienia kukły zwanej dziadem lub jej żeńskiego odpowiednika, czyli dziadówki, zwanej też babą, był dawniej powszechnie znany w miejscowościach naszej gminy. Jej umieszczanie w pobliżu wybranego domu mogło być połączone z wspomnianymi żartami. Jeden z naszych respondentów opowiadał:

„Wynieśli my wóz na stodołę, na wozie my postawili dziada, tak cichutko – nas było sześciu wtedy – i poszli my w pieruny jasne. Później 1 maja poszli my pomóc ściągnąć”.

Dziady i dziadówki stawiało się, czyli umieszczało w miejscach widocznych, lecz trudno dostępnych, takich jak: wysoko na drzewie, na słupie czy przewodach elektrycznych i telefonicznych, na dachu, w pobliżu komina lub na kominie, nawet „na płocie” – tak, „żeby z daleka widać było i trudno ściągnąć” albo „tak był ustawiony, że zaglądał do okna (…), bo tam była stara panna, już miała dwadzieścia cztery lata”. Kukły umieszczane były w pobliżu domów, w których mieszkały osoby stanu wolnego, szczególnie panny, zwłaszcza uznawane za stare panny, kawalerowie czy panowie określani jako starzy kawalerowie.

[…]

Odkrycie podrzuconego pod osłoną nocy dziada lub dziadówki „to był wstyd”, „wstyd, bo się nie wydała”. Jako złośliwość chłopcy stawiali kukły „pannom, które dały kosza”, „zarozumiałym”. Pan Emil Dyrda tłumaczy, że „chodziło o to, że jak była jakaś panna wyniosła, która gardziła chłopcami, bo miała lepsze mniemanie o siebie, to jej wieszali dziada”.

[…]

Inaczej odbierane i wręcz oczekiwane były moiczki, zwane również goiczkami. Wykonane zwykle z gałązek lub czubka drzewka pięknie przystrojonych wstążeczkami z bibuły. Całość umieszczona czasem na długim drągu i pozostawiona przed domem lub na drzewie w jego pobliżu, oznaczała poważne zamiary kawalera względem panny tam mieszkającej. Pani Maria Janusz tłumaczy:

„Jeżeli w domu była panna leciwa, to jej stawiali dziada – wysoko na drzewie (…) – to było ośmieszanie. A jak panienka, to jej stawioł moiczek z czekoladkami, łakociami na okno lub też na drzewie w pobliżu domu”.

Pan Józef Soszka wspomina, w jaki sposób można było przygotować i wręczyć goiczek:

„Dziewczyna, która miała kawalera, to ten kawaler stawiał jej maiczek. Musiał iść do lasu, uciąć taki drąg, tykę taką. Na tej tyce zawiesił choinkę, wymalował to. No, a jeszcze jak byli tacy lepsi, no to z orkiestrą ten moiczek postawili tej pannie. Orkiestra zagrała, panna (…) musiała się zrzucić jakąś gorzałką, kołoczem”.

Moiczek pozostawiony w pobliżu domu panny był znakiem „że się ją uwielbia”, a jednocześnie „zaszczytem” dla młodej dziewczyny…

Źródło:

Dagmara Tomiczek, Noc żartów, Święto Pracy i świętego Józefa Rzemieślnika, 30 kwietnia-1 maja, [w:] Świat naszych przodków. Tradycje wiosennego cyklu obrzędowego, oprac. Agnieszka Przybyła-Dumin, Czechowice-Dziedzice 2014.

Źródło:

Film dokumentalny: Tradycje wiosennego cyklu obrzędowego na terenie naszej gminy, reż. Dagmara Tomiczek, Czechowice-Dziedzice 2014.